Przepisy łamie, punkty sprzedaje
Podniesiony limit prędkości na drogach ekspresowych dwujezdniowych oraz autostradach ucieszył kierowców. Zmartwiło ich jednak usunięcie atrap fotoradarów.
Teraz kierujący pojazdem, widzący oznaczenia "kontrola prędkości" ma pewność, że fotoradar zrobi mu zdjęcie jeżeli nie zdejmie nogi z gazu.
Limit prędkości został podniesiony o 10 km/h, jednak dopuszcza się błąd kierowcy o kolejne 10 km/h. To takie ciche przyzwolenie na nieznaczne łamanie przepisów ruchu drogowego. Całe życie powtarza nam się, że przepisów nie wolno łamać. Jak się jednak okazuje - niektóre można. Senatorowie bowiem stwierdzili, że skupiając się na drodze, kierowca może przekroczyć prędkość nieświadomie. Może lepiej dla wszystkich byłoby, żeby podnieśli dozwoloną prędkość o 20 km/h i karać za każde przekroczenie przepisu?
W internecie natomiast rozkwita handel punktami karnymi. Skąd się to wzięło? Stąd, że zdjęcia zrobione przez fotoradary, nie są zbyt wyraźne i często niemożna stwierdzić kim jest osoba prowadząca pojazd łamiąca przepisy. Właściciel pojazdu pod karą grzywny jest zobowiązany wskazać osobę prowadzącą pojazd. Wstawia wtedy ofertę do internetu, często od razu z opisem, jak powinna wyglądać osoba zgłaszająca się. Osoba ta - często posiadająca prawo jazdy, lecz nie jeżdżąca - zgłasza policji, że tego feralnego dnia, to właśnie ona prowadziła pojazd. W tych okolicznościach punkty karne wpływają na jej konto. Faktyczny sprawca wykroczenia płaci mandat i oczywiście osobie podstawionej za "usługę". Za jeden punkt karny można zarobić od 100 do 150 zł. Przy założeniu, że można na swoim koncie mieć aż 24 punkty karne - to całkiem opłacalny proceder. Do tego punktów można się później pozbyć idąc na policyjne szkolenie. Dzięki temu odejmuje nam się 5 punktów. Koszt kursu to jedynie 300 zł.
Handel punktami karnymi to oczywiście przestępstwo. Za składanie fałszywych zeznań osoba kupująca może nawet trafić za kratki. Jednak przy tak niewyraźnych zdjęciach jak te z fotoradarów- Ciężko jest cokolwiek udowodnić.